niedziela, 19 stycznia 2014

Grzech lenistwa

Ostatnio humanistom wciąż się powtarza, że nie są potrzebni. Bo się nie opłacają, bo tak naprawdę ważny jest rozwój ekonomiczny i technologiczny, bo ich praca jest całkowicie oderwana od rzeczywistości. Powód jednak może być inny: humaniści nie są potrzebni, ponieważ dziś mało komu chce się uczestniczyć w kulturze wysokiej. 

Tak, wiem, wyraźny podział między kulturą wysoką a niską został zaburzony kilkadziesiąt lat temu. Skutkiem tego była demokratyzacja sztuki i w końcu każdy – m.in. dzięki środkom masowego przekazu i nowym technologiom – mógł zostać jej odbiorcą. Wydawałoby się, że teraz wszystko zależy od chęci. Problem jednak w tym, że tych brakuje nawet osobom wykształconym, studentom, ba, zdeklarowanym humanistom.

Zróbmy zatem rachunek sumienia: kiedy ostatni raz uczestniczyliśmy w jakimś wydarzeniu kulturalnym na wysokim poziomie artystycznym? Może być na przykład zakończony dosłownie przed chwilą festiwal T-Mobile Nowe Horyzonty Tournée w białostockim kinie Forum. Lub dużo wcześniejszy Sputnik nad Polską. Kto z nas brał udział w majowych Dniach Sztuki Współczesnej? Na jakim spektaklu Teatru „Wierszalin” byliśmy ostatnio? Jak często chodzimy do Galerii Arsenał? Nic z tego? Czy więc rzeczywiście potrzebujemy tych pieniędzy na kulturę, o które tak się walczy? To o niczym nie świadczy, powiecie, przecież można odbierać wartościową sztukę nie wychodząc z domu. Całkowicie za darmo i legalnie. Poprzez Internet można oglądać spektakle, filmy autorskie, utwory malarskie, słuchać ambitnej muzyki, zaś w bibliotekach znajdują się wybitne dzieła literatury. Zatem można, owszem, trzeba tylko chcieć.

No, ale nie chce się. Co gorsza, nie chce się interpretować, dociekać, zagłębiać. Dlatego lubimy aplikować sobie teksty kultury, które nie bedą stawiać oporu. Szybko, wygodnie i przyjemnie. Oczywiście dobrze jest, jeśli jakaś książka lub film sprzeda nam iluzję dzieła mądrego i ambitnego, chociaż owa mądrość podana jest tam na tacy, „drugie dno” samo wysuwa się na pierwszy plan. Cóż, jeśli gospodarz tak szacownego i opiniotwórczego programu, jakim jest Tygodnik Kulturalny w TVP Kultura, oznajmia na wizji, że nie lubi książek nazbyt wymagających, to rzeczywiście możemy spać spokojnie. Możemy dalej uważać, że arcydzieła polskiej literatury współczesnej to Pod mocnym aniołem Pilcha czy Prawiek i inne czasy Tokarczuk. Chociaż jest to, koniec końców, literatura popularna.

Ktoś wreszcie krzyknie (a słyszałem to z ust mojego wykładowcy): kultura wysoka się skończyła! Nie ma już wielkiej literatury, Szymborska umarła. Nie kręcą dobrych filmów, jedynie mało inteligentne blockbustery i nieśmieszne komedie. Nie ma już wybitnej muzyki, bo kto pamięta czasy Beethovena i Mozarta. Muzyka rozrywkowa też dogorywa; wystarczy obejrzeć występ Miley Cyrus na gali MTV. I filozofii nie ma, skoro ją zamykają w Białymstoku i mówią, że niedługo zrobią to samo w innych miastach. O sztukach pięknych w ogóle szkoda gadać, zupełna parodia.

Wszystko to nieprawda! Trzeba jedynie odrobinę chęci, by przedrzeć się przez szum informacyjny. Wystarczy trochę poszperać w Internecie. Nagle się okaże, że Polska wciąż stoi poezją (Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki, Andrzej Sosnowski, Marcin Świetlicki i jego ostatni tomik), na świecie nadal tworzy się wielkie kino (Michael Haneke, Béla Tarr), żyją wybitni kompozytorzy (Krzysztof Penderecki, Arvo Pärt), muzyka rozrywkowa dalej się rozwija (Arcade Fire, Stara Rzeka). I filozofia ma się dobrze (Alain Badiou), podobnie jak sztuki wizualne (polecam zobaczyć chociażby film Marina Abramović: artystka obecna). Trzeba tylko chcieć. Z tego lenistwa, Drodzy Państwo, urosną nam brzuchy, skurczą się mózgi i rzeczywiście będziemy do wyrzucenia.

środa, 4 grudnia 2013

Złoty cielec

Lyoness, wyrafinowany program zakupowy, od 10 lat zdobywa coraz większą popularność na całym świecie. Dziś „Wspólnota Zakupowa”, jak sami siebie określają jego uczestnicy, rozwija się prężnie również w Białymstoku. Przy bliższym kontakcie przypomina ona nową religię doby konsumpcjonizmu. 

Podwaliny programu Lyoness powstały w 2003 roku w Austrii z inicjatywy Huberta Freidla. Wyjściowa idea jest prosta: za nasze zakupy chcemy dostawać zwrot pieniędzy (dokładnie 2% wartości każdego produktu). Aby było to możliwe, zaczęto budowę globalnej sieci handlowej, obejmującej zarówno klientów, jak i handlowców. Podstawowymi narzędziami systemu zostały karty Cashback oraz bony, za pomocą których można robić zakupy u tzw. partnerów Lyoness, m.in. MediaMarkt, Empik, Saturn, Carrefour, Orlen, Mitsubishi Motors, Porsche, Vistula, C&A. Lista firm cały czas się rozszerza (czemu nie ma się co dziwić; to dobra forma promocji), podobnie jak lista krajów, w których program funkcjonuje. Rok temu Gazeta Wyborcza doniosła, że systemem tym zainteresowali się już Polacy. Ale dopiero teraz sieć objęła nasz region. 

Aby wprowadzić program Lyoness na miejscowy rynek, potrzebni są tzw. budowniczy. Ich głównym zadaniem jest rekrutacja kolejnych budowniczych oraz zwykłych uczestników. Kandydaci na to pierwsze stanowisko zapraszani są indywidualnie do biura na Warszawskiej (autor tekstu był jednym z nich). Tam w sposób retorycznie doskonały wyjaśniane są wszystkie plusy systemu oraz oczywiście najważniejsze: jak na tym zarabiać. A obiecane profity są imponujące. Chodzi o to, aby szybko zrekrutować swoją grupę podopiecznych, którzy zwerbują z kolei swoich protegowanych itd. Im większą stworzy się drabinę, tym większe pieniądze. Oczywiście wpierw każdy musi zapłacić tzw. „zaliczkę na poczet przyszłych zakupów". Kandydat na budowniczego, zanim zdecyduje się na życiową szansę, dotknie złotej karty Cashback dla VIP-ów, przekartkuje efektowny magazyn firmowy oraz obejrzy pełen patosu zwiastun corocznej imprezy Lyoness Sensation (tylko dla posiadaczy złotej karty). 

Pomińmy skojarzenia z niesławnymi piramidami finansowymi oraz krążące w Internecie kontrowersje dotyczące zaliczek. Niepokoi tu coś jeszcze innego. Uderzająca jest niezachwiana wiara budowniczych w system Lyoness i ich retoryka. Wystarczy poszukać komentarzy na forach internetowych, by przekonać się o tej żarliwości. Na wspomnianym zwiastunie postać Huberta Freidla wyraźnie owiana była uwielbieniem. Ale to nie on tu jest bogiem, co najwyżej mesjaszem. Jego magazyn zdobią zdjęcia szczęśliwych ludzi. To ci, którzy doczekali się lepszego jutra. Są też przedmioty kultu: upragniona złota karta VIP. Budowanie tego programu kojarzy się ze swoistą ewangelizacją. Rekrutujący są świetnie przygotowani w przekonywaniu kolejnych kandydatów. Cel jest oczywisty: rozszerzyć „Wspólnotę Zakupową” na cały świat. Oto nowa religia w dobie konsumpcjonizmu. Bogiem jest pieniądz.